Dawno na blogu nie pojawiła się żadna recenzja książki. I nie dlatego, że nic, co ostatnio czytałam nie jest godne polecenia. Ale raczej dlatego, że przez kilka ostatnich miesięcy skupiłam się mocniej na lekturze fachowej, związanej ściśle z moją pracą. Zatem uznałam, że pisanie recenzji o „Yoga Anatomy” czy „Bhagavad Gita” mija się z celem tej sekcji.
Uwielbiam czytać książki związane z jogą, medytacją, poznawaniem siebie. Ale wiecie co? Ostatnio naszła mnie ochota na przeczytanie czegoś zupełnie odmiennego. Natknęłam się na książkę Marie Kondo na lotnisku, przy okazji ostatniej podróży do Tajlandii. Pomyślałam, że będzie to ciekawa i luźna lektura, a może i dodatkowo wyniosę coś z niej dla siebie.
Gwoli wyjaśnienia: nie jestem typem bałaganiarza i nie mam dużych problemów ze sprzątaniem. Od kilku lat wprowadzam do swojego życia zasady minimalizmu, pozbywając się przy każdej okazji rzeczy, które nie są mi potrzebne do szczęścia. Lubię sprzątać (naprawdę lubię!), a kupując tę książkę kierowałam się głównie zasadą: prosta, lekka i (może) zabawna. Mogę napisać, że spełniła wszystkie te kryteria, a dodatkowo okazała się pozycją niebanalną i wnoszącą nowy porządek i ład do życia, nawet tak dość poukładanej istoty jak ja.
Japońska sztuka sprzątania
W Japonii przyjmuje się, że czysty dom przynosi jego właścicielom szczęście, a Marie Kondo przekonuje nas o tym już na pierwszych stronach swojej publikacji: „Robienie porządków zmienia życie w sposób radykalny. (…) Ten niezwykły efekt nazwałam magią sprzątania. (…) Jej efekty są zdumiewające. Nie tylko już nigdy nie będziesz bałaganić, ale i zaczniesz nowe życie”.
Brzmi dość wyniośle jak na tak banalny temat? Miałam właśnie takie odczucia już od pierwszych stron książki. Jednak nauczona, że nie warto zbyt wcześnie oceniać, czytałam wnikliwie każde zdanie i wykonywałam skrupulatnie każde ćwiczenie zaproponowane przez autorkę (jest ich dosłownie kilka).
Skąd zatem tak patetyczny ton podczas opowiadania o tak błahej sprawie jaką jest sprzątanie? Otóż, Marie przekonuje, że kwestia sprzątania wcale do tych błahych nie należy. Co więcej: jeśli będziemy tak o niej myśleć, będzie nam znacznie trudniej uporać się z nagromadzonymi rzeczami, bo nigdy nie będziemy poważnie podchodzić do tego tematu. Ma sens, prawda?
A jednak w książce pojawiają się czasem takie fragmenty, które nie pozwalają mi brać wszystkich słów autorki na poważnie. Marie pisze np. o tym, że często efektem końcowym posprzątania całego domu jest… biegunka. Serio. Podobno chodzi o oczyszczanie ciała z toksyn. Jako że Marie pochodzi z Japonii traktuję te dygresje jako ciekawostki zza granicy. I czytam dalej.
Czy dana rzecz daje mi radość?
Dlatego podczas całego procesu pozbywania się rzeczy, Marie radzi, aby (i to uważam za najlepszą rzecz, jaką wyniosłam z tej książki) wziąć do ręki każdą rzecz i zadać sobie pytanie: czy to daje mi radość? „Najlepszym kryterium wyboru, co zatrzymać, a czego się pozbyć, jest odpowiedź na pytanie, czy zatrzymanie danej rzeczy da Ci poczucie szczęścia i radości. (…) Wyobraź sobie, że żyjesz w przestrzeni, która mieści w sobie tylko rzeczy, które wywołują twoją radość. Czy nie o takim życiu marzysz? Zatrzymaj tylko te rzeczy, które przemawiają do twojego serca. Zaryzykuj i pozbądź się reszty”.
Jak bardzo można uprościć sobie życie zadając jedno proste pytanie!
Ile razy zostawiamy jakąś rzecz (czy to w szafie czy w kosmetyczce), tylko dlatego, że jest ładna/ modna/ była droga/ kiedyś się przyda/ jak schudnę będę w niej dobrze wyglądała itd., a tak naprawdę wcale nie wiążemy z tą rzeczą pozytywnych odczuć. Nie lubimy jej. Z pewnością macie takie rzeczy. Ja mam przynajmniej takich kilka.
W zeszłym roku kupiłam spodnie, które wydawały mi się naprawdę fajne. I pomimo, że były na promocji zapłaciłam za nie niemało, bo około 300zł. Wydawało mi się, że to super okazja, kupiłam. I wiecie co? Miałam je na sobie ze dwa razy. Spodnie leżą gdzieś w szafie od roku, a ja za każdym razem jak mam je założyć, czuję, że mi nie pasują i do razu zmieniam na inne. Z kolei za każdym razem kiedy myślę, że powinnam się ich pozbyć nachodzi mnie myśl w stylu: „Zapłaciłaś za nie 300zł, są jak nowe, chcesz je wyrzucić? Na pewno?” No właśnie. Jaki jest sens trzymania w szafie rzeczy, których nie lubimy? Jaki jest sens trzymania w domu rzeczy, których nie lubimy?
Porzucić schematy
Podsumowując: polecam „Magię sprzątania” przede wszystkim osobom, które potrzebują motywacji, bo trzeba przyznać, że książka ją zapewnia. Spodoba się również tym, którzy lubią proste, przyjemne i szybko-czytające się (jest takie słowo?) książki z mniej lub bardziej przydatnymi wskazówkami ułatwiających porządkowanie domu. Jednak, tak jak wspomniałam na początku, do książki polecam podejść z dystansem i nie traktować wszystkiego co przeczytacie jako jedyną i niepodważalną prawdę.
Ciekawa jestem jak u Was wygląda sprawa z porządkami? Lubicie sprzątać, macie własne, sprawdzone metody porządkowania? I oczywiście czy znacie metodę KonMari? Dajcie znać w komentarzach!
Podobne wpisy
-
Uporządkuj swoje biuro, a uporządkujesz swoje życie
-
Sztuka minimalizmu w codziennym życiu. Recenzja
-
Książka, która Cię zainspiruje – Sophia Amoruso, Szefowa
ja sprzątam 'coś tam’ codziennie, chwilkę – żeby w 'sobotę’ jak to było u mnie w domu nie sprzatać cały dzień :D no i wyrobiłam sobie nawyk odkładania rzeczy na miejsce – zmora mojego dzieciństwa taka byłam bałaganiarą! i musze przyznac, że sprzatanie 'po sobie’ na bieżąco jest super, bo tak naprawdę odpada mi 'zmywanie naczyń’ czy 'układanie ubrań w szafkach’ :) nie lubię sprzątać, nie znoszę! Dlatego staram się nie brudzić bo bardziej od sprzatania nie lubie chyba tylko bałaganu :D :D
I to jest świetny sposób, nie wiem jak mogłam o tym nie wspomnieć w artykule! odkładać po sobie rzeczy i bałaganu nie będzie! Dzięki Pati! :)
Pewnie 100myśli na sekundke i szybko pisałaś :))
Myślę, że w podobnym tonie jest książka Sztuka prostoty, Dominique Loreau – nie tylko o porządkach ale ogólnie o minimalizmie w życiu – bardzo polecam.
Nigdy nie byłam bałaganiarą (w domu rodzinnym uważano mnie wręcz za pedantkę) ale i ja mogłam się jeszcze czegoś nauczyć :)
Teraz mam naprawdę mało rzeczy w domu i każda z nich ma jakieś przeznaczenie (tzn. nie mam rzeczy, która jest bezużyteczna) – nie znoszę chomikowania i składowania rzeczy na później albo w razie wojny… (które później wysypują się z szafy) i bardzo mało czasu poświęcam sprzątaniu.
Na szczęście mój mężczyzna też nie jest bałaganiarzem, to też ułatwia życie ;)
Paulino, słyszałam o tej książce, i nawet miałam już ją w rękach, ale w końcu nie wiem dlaczego ją odłożyłam z powrotem na półkę. Być może po nią wrócę :)
Również uważam, że możemy się czegoś nauczyć z tej książki, nawet jeśli jesteśmy „urodzonymi pedantami” ;) A mężczyzny to tylko pogratulować ;) Buziak!
Ja czuję radość za każdym razem, kiedy pakuję torbę niepotrzebnych rzeczy i wywożę/ oddaję je. Właściwie co tydzień okazuje się, że ten talerz co do niczego już nie pasuje, i ta patelnia co już wytarta, i ta spódnica w którą już na pewno sięnie zmieszczę…. Te wszystkie rzeczy najlepiej wykorzystam pozbywając się ich i robiąc miejsce na NOWE. Nową energię (Feng Shui) i po prostu nowe rzeczy, które lubię. Które miałam ochotę kupić, ale myślałam: o rany, przecież nie mam już miejsca w kuchni…. Nagle mam mijesce:) I mam rzeczy, na które lubię patrzeć:) Trudno mi niestety przekonać do tej metody moich synów, którzy wszystko pakują pod łóżko…. Ale w końcu i im to przyjdzie:)
Masz rację Edyto! Ta radość pozbywania się niepotrzebnych rzeczy przychodzi często z wiekiem… :)
Odkąd wyprowadziłam się z rodzinnego domu i mieszkam „na swoim”, które wyremontowane i urządzone zostało od zera, mam naprawdę ogromny porządek. Po części wynika to właśnie z tego, że przy przeprowadzce zrobiłam dużą selekcję i zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Oczywiście z czasem zaczęło się ich gromadzić dużo więcej, ale każdego dnia dbam o to aby porządek został zachowany. Uwielbiam sprzątać, daje mi to radość, satysfakcję i koi nerwy. Mając porządek „na zewnątrz” czuję większy spokój „wewnątrz” siebie. Nie lubię chaosu w głowie, nie lubię też bałaganu w pomieszczeniach w których się znajduję. Nie umiem się wtedy skoncentrować na wykonywanych czynnościach. Jedyny problem tkwi w tym, że ciągle mam ochotę coś zmieniać w umeblowaniu czy dekoracjach co prowadzi do tego, że jednak kupuję często coś nowego np. wazon, ale tego starego nie wyrzucę, tylko schowam do szafy. Niby cenię minimalizm ale troszkę „chomikuję” ;) Kolejna ważna lekcja dla mnie to „aby zachować tylko te rzeczy, które dają radość” – myślę, że muszę to wprowadzić do swojego życia. Od dzieciństwa trzymam w pudłach pamiątki, jednak więcej przy nich wylewam łez smutku niż szczęścia. Pozdrawiam Cię Gosiu :)